Wizje związane z tzw. śmiercią kliniczną spopularyzował Raymond Moody w swym bestsellerze „Życie po życiu”. Sprawozdania takie nie są jednak czymś nowym. Do opisu podobnych doświadczeń sięgał już Platon. Niektórzy trzymają się tych zjawisk jako dowodu na istnienie życia po śmierci. Czy śmierć kliniczna ma z tym rzeczywiście coś wspólnego? Czy jej przeżycie to powrót z zaświatów?
Moody przebadał ponad setkę pacjentów. W swej książce stara się wykazać, że tuż po śmierci człowiek kontaktuje się z jakąś Inteligencją, odczuwając swoisty błogostan. Ta właśnie siła, przedstawiana jako Dobre Światło, pozwala czasem zmarłemu wrócić na ziemię. Teoria zbudowana na doświadczeniach ludzi, którzy przeżyli tzw. śmierć kliniczną, ma dowodzić, że nasza dusza egzystuje samodzielnie, a śmierć nie jest końcem życia, lecz jedynie zmianą jego formy. Ale czy powrót ze stanu śmierci klinicznej jest tym samym, co powrót z zaświatów? Otóż po pierwsze, z medycznego punktu widzenia śmierć kliniczna nie jest tym samym stanem, co śmierć biologiczna. Mózg, który stanowi o naszej egzystencji, jest bowiem wtedy wciąż aktywny. Ludzie w stanie śmierci klinicznej są biologicznie żywi, a ich doznania nie mogą w tym kontekście dowodzić istnienia życia po śmierci. Po drugie, pacjenci opisują najczęściej wizje tunelu zakończonego światłem, uczucie ciepła i szczęścia oraz niechęć wobec powrotu. Ale takie same doznania są udziałem ludzi, którzy nie przeżyli śmierci klinicznej. O podobnych doświadczeniach mówią np. piloci samolotów ponaddźwiękowych. Lekarze wyjaśniają, że dzieje się tak, ponieważ podczas gwałtownych manewrów w powietrzu dopływ krwi do mózgu zostaje chwilowo przerwany. Niedotlenienie może prowadzić do halucynacji, wizji tunelowych, ciemności, barwnych majaczeń, a nawet wrażenia opuszczenia swego ciała. Aby doznać „wyjścia z ciała” nie trzeba jednak być pilotem i podlegać przeciążeniom. Naukowcy ze szpitala w Genewie przeprowadzili eksperyment u pacjentki, polegający na drażnieniu prawego zakrętu kątowego w jej mózgu. Kiedy przez elektrody przepływał słaby prąd, chora czuła, jakby jej ciało stawało się lżejsze, a gdy natężenie prądu zwiększano, kobieta „obserwowała” salę operacyjną z góry. Wyniki badań opublikowano w naukowej prasie. Z przeprowadzonych dziesięć lat temu w USA badań wynika, że spośród prawie 230 osób, które doświadczyły tzw. wizji stanu przedśmiertnego, tylko 23% miało ją w wyniku śmierci klinicznej, 40% w czasie choroby, a 37% bez żadnego związku ze śmiercią. Skoro tyle osób doświadcza tego zjawiska bez śmierci klinicznej, świadczy to o tym, że ze śmiercią nie ma ono nic wspólnego. W tzw. odmienne stany świadomości, eksterioryzację (wyjście poza ciało) wprowadzają też np. wschodnie techniki medytacyjne. Jeszcze dekadę temu książka Moody’ego mogła robić wrażenie. Choć ludzki mózg jest wciąż tajemnicą, to dziś wiemy o jego możliwościach znacznie więcej niż kilkanaście lat temu. O tym, że potrafi wytwarzać najrozmaitsze obrazy i wizje, od dawna świadczą choćby takie zjawiska jak fatamorgana czy stan delirium tremens (wizja spacerującego po ciele alkoholika robactwa). Choć wizje te nie są rzeczywistością, to dla podlegającego im człowieka są absolutnie prawdziwe. Jak rzeczywisty jest dla schizofrenika kontakt z nieistniejącą osobą, mogliśmy się przekonać, oglądając film „Piękny umysł”. Obraz – choć realny dla danego człowieka – nie ma materialnego podłoża. Jest wytworem tylko i wyłącznie jego mózgu. Takie obrazy mózg może wytwarzać w chwili stresu, pod wpływem środków chemicznych lub tylko sugestii. Moody opisuje pacjentów, którym wydawało się, że nie żyją np. po podaniu eteru, a kontaktu ze zmarłymi doznawali po usłyszeniu kierowanej do rodziny diagnozy o stanie krytycznym. Autor nie ocenia okoliczności, lecz interpretuje wypowiedzi zgodnie ze swoim założeniem. Jako lekarz, stara się zrobić wrażenie obiektywnego badacza, jednak w wielu miejscach książki przyznaje się do subiektywnej oceny zjawisk. I tak Moody najpierw deklaruje: „Nie staram się dowieść, że istnieje życie po śmierci”, by chwilę później stwierdzić: „Faktem jest, że można znaleźć dowody potwierdzające niektóre wypadki oderwania się od ciała. Wysuńmy więc hipotezę, że śmierć jest oddzieleniem ducha od ciała i że w tym momencie duch przechodzi do innych wymiarów egzystencji. Dla tych ludzi ich przeżycia, kiedy byli bliscy śmierci, są czymś rzeczywistym, a ja obcując z nimi, utwierdzam się w tym mniemaniu”. Z jednej strony dystans i deklarowana obojętność, z drugiej pozór naukowego obiektywizmu i przyznanie się do ulegania wpływom osób badanych, a nawet konkretne postulaty życia po śmierci. Zdaniem dr. Jacka Mattera, który zjawiskom opisywanym przez Moody’ego i jego książce poświęcił jeden ze swych medycznych publicznych wykładów, niewybaczalny z punktu widzenia nauki błąd polega na braniu realnych przeżyć pacjentów za realia same w sobie. Według niego, pacjenci opisywani przez Moody’ego nie przechodzą do innego wymiaru, a jedynie odnoszą takie wrażenie. „Nieuwzględnienie tego doprowadziło autora książki do zbudowania piramidy absurdu, opartej zresztą na jego własnym przekonaniu” – ocenił dr Matter. Takich podstawowych błędów wytknął zresztą Moody’emu znacznie więcej. Otóż część relacji pretendujący do roli poważnego badacza Moody zebrał od osób... trzecich, czyli takich, które nie podlegały bezpośrednio przeżyciom, lecz słyszały o nich od innych. Kolejny grzech Moody’ego to bezkrytyczne przyjmowanie sformułowań pacjentów typu: „Kiedy moje serce przestało bić...”. Moody nie analizuje, czy serce rzeczywiście przestało bić, nie wnika w historię choroby danego człowieka, nie zbiera relacji od obecnych przy zdarzeniu lekarzy czy pielęgniarek. Ciekawe też, że liczbę badanych osób zaniżył ze 150 do 50, dość niezręcznie tłumacząc, że… łatwiej operować liczbą mniejszą! Od razu nasuwa to podejrzenie, że przeżycia tylko 50 pacjentów wpisywały się w koncepcję autora „Życia po życiu”. Dziś nikt już nie wątpi, że wizje, których doświadczają w stanie „przedśmiertnym” pacjenci są wynikiem zmian zachodzących w chorym czy też umierającym mózgu. Prof. Tadeusz Kielanowski, autorytet w dziedzinie tanatologii (nauki o śmierci i umieraniu), tak pisze w swej książce „Rozmyślania nad przemijaniem”: „Zaburzenia świadomości niektórych umierających objawiają się czasem zwracaniem się w półśnie do osób bliskich, ale od dawna zmarłych (…). W rzeczywistości nie ma to oczywiście z życiem pozagrobowym nic wspólnego, ale świadczy o niedokrwieniu, a potem zamieraniu tych funkcji mózgu, które przechowują pamięć zdarzeń bliższych w czasie, także wspomnienia dawniejsze wychodzą jakby na wierzch”. Wizje są emanacją ginącego mózgu – twierdzą lekarze, podkreślając, że podobieństwa wizji u różnych ludzi to nie wspólna droga w zaświaty, lecz podobna reaktywność mózgu. O co chodziło więc Moody’emu? Dr Matter wysunął dość śmiałą hipotezę, że ów bestseller to nic innego jak naukowa próba udowodnienia spirytyzmu. I może brzmiałoby to dość dziwnie, gdyby nie kilka faktów z życia autora. Otóż Raymond Moody głęboko wierzył w życie pozagrobowe i możliwości kontaktowania się z duchami zmarłych. Kontaktom z zaświatami poświęcił zresztą swoją inną książkę. Moody skonstruował ciemną komorę z dużym lustrem służącym jako medium do przywoływania duchów. Każdemu chętnemu proponuje doznania podobne do tych, jakich doświadczali pacjenci w czasie tzw. śmierci klinicznej, ale bez jej przeżywania. Odmienne stany świadomości zapewnić mają rzekome duchy zmarłych. Wszystko opiera się więc na wierze w kontakt z innymi bytami. Moody – psychiatra i filozof – z lekarza przeistoczył się w spirytystę, który umożliwia pacjentom „bliskie spotkania trzeciego stopnia”. *** Współczesna nauka traktuje człowieka jako psychofizyczną całość. Śmierć jest unicestwieniem nie tylko ciała, ale i ustaniem procesów myślowych. Ciekawe, że tę naukową koncepcję, zdecydowanie niepopularną wśród wierzących ludzi wszystkich kultur i czasów, możemy odnaleźć w Biblii. To ona kilka tysięcy lat wstecz opisała śmierć jako stan bez świadomości, bez emocji i bez woli (1). Według Biblii, razem z ciałem ginie psychika. Wraz z oddechem ginie wszelka percepcja. Zmarły nie może więc kontaktować się z żyjącym, ponieważ nie jest nawet świadomy swego stanu, by nie powiedzieć wprost, że po prostu go nie ma. Ponad 60 razy Biblia porównuje śmierć do snu. Bo – tak jak we śnie – nie ma tam celowej myśli, poczucia upływu czasu czy jakiegokolwiek działania. Jest w tym porównaniu zawarta jednak głębsza treść, niemożliwa do jakiegokolwiek zweryfikowania i dlatego pozostająca w sferze wiary: tak jak ze snu, tak i ze śmierci można być zbudzonym. Zgodnie z tym, co mówił Jezus, z niebytu do życia Bóg powoła w określonym czasie tych, którzy „mają Syna” (2). Teolodzy przyznają, że koncept nieśmiertelnej duszy przeniknął do wierzeń Żydów, a później chrześcijan z greckiej filozofii. Platoński dualizm wyparł z czasem holistyczne ujęcie ludzkiej istoty, do którego dziś nawiązuje nauka. Moody czerpał więc z hellenistycznej myśli i ezoteryki. Czy może proponować pacjentom doznanie śmierci klinicznej przy pomocy – jak twierdzi – duchów zmarłych? Nie, jeśli wierzyć Biblii, bo umarły „dopóki niebo nie przeminie, nie ocuci się i nie obudzi się ze swojego snu” (3). Biblia nie pozostawia wątpliwości: sfera duchowa istnieje, lecz eksploatują ją nieprzyjazne moce. Rzekome duchy zmarłych Pismo Święte demaskuje jako potężne demoniczne siły (4). Jako psychiatra, Moody pragnął znaleźć naukowe uzasadnienie dla swych praktyk. W książce „Życie po życiu” posłużył się przeżyciami pacjentów, by „udowodnić”, że zmarli żyją w jakimś ulotnym „obok”, a my możemy się z nimi kontaktować. K.S. 1. Zob. Koh 9,5.6.10. 2. Zob. J 5,40. 3. Hi 14,12. 4. Zob. II Kor 11,14. |