Strona główna arrow Czytelnia arrow Samo życie arrow A miał zostać księdzem
Musisz tego posłuchać
Strona główna
Aktualności
Skrzynka intencji
Forum Duchowej Pomocy
Nasze świadectwa
Czytelnia
Galeria Sola Fide
Polecane strony
Sola Gratia
Napisz do nas
Multimedia
Zaloguj Się Wyszukaj Jeśli chcesz taki serwis
Często czytane:
Gościmy
Aktualnie jest 9 gości online
Licznik odwiedzin
odwiedzających: 2275107
A miał zostać księdzem PDF Drukuj E-mail
Tomek — trzydziestoparolatek z Sosnowca, niepełnosprawny, który urodził się z porażeniem mózgowym i do dziś porusza się na wózku inwalidzkim, a mimo to aktywnie i skutecznie działa na rzecz innych ludzi. Angażuje się charytatywnie, choć nie tylko nie chodzi, ale również z trudem mówi i z trudem porusza rękoma. Ze światem kontaktuje się głównie przez telefon i internet. W działalności pomagają mu członkowie jego Kościoła. Znany jest przede wszystkim z pomocy potrzebującym. Między innymi zorganizował dostawę do sosnowieckich szpitali wózków inwalidzkich i innego sprzętu rehabilitacyjnego z Danii. Promuje krwiodawstwo. Jest również znany jako współorganizator międzywyznaniowych nabożeństw z okazji Święta Biblii. Pomysłów i chęci do działania ma więcej niż niejeden zdrowy człowiek.

— Tomku, jesteś człowiekiem wierzącym, a jednocześnie niepełnosprawnym. Czy mimo to dostrzegasz w swoim życiu Boże prowadzenie?

— Na pewno. Gdyby go nie było, nie byłbym tym, kim jestem, ani tu, gdzie jestem.

— Urodziłeś się jako wcześniak. Podobno twoja mama skierowała do Boga szczególną modlitwę w związku z tymi narodzinami. O co chodziło?

— Mama rodziła mnie 48 godzin i to z różnymi komplikacjami. Lekarze nie dawali mi szans przeżycia i dotąd mi ich nie dają. Ale ja się uparłem i żyję. Choć w zasadzie to nie ja się uparłem, ale Pan Bóg. Mama zawarła z Nim ― można powiedzieć, że za moimi plecami ― pewien układ: ponieważ jest katoliczką, prosiła, rodząc mnie, abym, jeśli przeżyję ten poród, został księdzem. Zapomniała dodać, żebym urodził się zdrowy (śmiech). A Pan Bóg, ze swoim poczuciem humoru, rzeczywiście po latach wziął mnie na służbę, ale na swoich warunkach.

— Jestem poruszony tym, co mówisz, a także twoim poczuciem humoru. Mama oddała cię Bogu, ale przecież księdzem nie zostałeś.

— No nie, choć było bardzo blisko, bo szkołę kończyłem w Częstochowie, a była to szkoła z internatem — co prawda świecka, ale opiekę nad internatem sprawowali zakonnicy i zakonnice. Opieka była bardzo dobra. Dzięki temu mogłem bardzo dobrze poznać religię rzymskokatolicką i w ogóle zacząłem się interesować religioznawstwem. Już wtedy rozpocząłem działalność społeczną i charytatywną. Miałem też okazję osobiście poznać obecnego biskupa Rzymu [chodzi o Jana Pawła II, który żył w czasie przeprowadzania tego wywiadu — nasz dop.]. Okazało się jednak, że żaden Kościół nie przewiduje, aby duchownym mogła zostać osoba niepełnosprawna, więc zostałem tylko świeckim członkiem Towarzystwa Apostolstwa Chorych prowadzonego przez zakon franciszkanów.

— Jaki był najtragiczniejszy moment twego życia?

— Tragicznych epizodów było wiele, ale ten najtragiczniejszy miał miejsce z chwilą, gdy doszedłem do pełnoletności. Po wielu badaniach i konsultacjach znalazłem grupę lekarzy, którzy zdecydowali się poddać mnie sześciu operacjom w ciągu dwóch lat ― celem miało być doprowadzenie mnie do stanu samodzielnego chodzenia. Niestety, to się nie udało. Byłem tym bardzo zmęczony. Stwierdziłem, że nie chcę się dalej męczyć: nałykałem się różnych proszków, podciąłem sobie żyły, zjadłem cztery żyletki. Ale chyba jestem twardy, bo to wszystko wytrzymałem. Dziękuję przy okazji człowiekowi z sali, na której leżałem ― obudził się na czas i zdążono mnie jeszcze odratować. Jeszcze 15 minut i byłoby już po mnie. Po tym wszystkim stwierdziłem, że trzeba coś z tym zrobić. Ponownie zagłębiłem się w studiowanie Pisma Świętego i badanie różnych religii. Po trzech latach przyjąłem chrzest.

— Do jakiego należysz zboru?

— Jestem członkiem zboru w Sosnowcu. (Duszący kaszel, który wielokrotnie utrudnia Tomkowi rozmowę). Nie przejmujcie się, że tak co chwilę kaszlę, ale to efekt porażenia górnych dróg oddechowych ― u mnie to normalne.

— Zbór w Sosnowcu to prężnie działająca wspólnota na południu kraju. Czy pełnisz w nim jakąś funkcję?

— Tak. Zawsze w miarę moich możliwości udzielałem się, więc zbór zdecydował się na szalony eksperyment i uczynił mnie kierownikiem ewangelizacji.

— Myślę, że powinno to dać wiele do myślenia ludziom zdrowym, którzy często boją się podjąć różnych funkcji, uważając, że się do tego nie nadają. Co robisz jako kierownik ewangelizacji?

— Zbór w Sosnowcu zawsze był nastawiony na ewangelizację, tyle że każdy działał na własną rękę i wszystko rozłaziło się po kościach. Postanowiłem więc skoordynować te pojedyncze wysiłki, opracowałem plan i wspólnie wprowadzamy go w życie. Efekty podobno są niezłe.

— Słyszałem, że jesteś bardzo wymagający. Czy członkowie zboru cię słuchają?

— Skoro są efekty, to pewnie tak, choć czasami jest im na pewno ze mną ciężko. Ale skoro sami tego chcieli, to mają (śmiech). Najważniejsze jednak, że są efekty ― na chwałę Bożą i pożytek ludzi.

— Czym konkretnie się zajmujecie? Jakie są wasze pomysły?

— Po moich wszystkich doświadczeniach ewangelizacyjnych w różnych Kościołach zauważyłem, że ludzie dość mają głoszenia ewangelii, a chcieliby doświadczyć praktycznego chrześcijaństwa. Jezus był lekarzem nie tylko dusz, ale i ciał. Przede wszystkim karmił, uzdrawiał, a dopiero potem głosił ewangelię. Robił tak, bo tylko człowiek syty i w miarę zdrowy jest w stanie słuchać ewangelii, coś z niej zrozumieć i ją przyjąć. A jak jest głodny, to myśli o brzuchu; jak bolą go zęby, to myśli tylko o dentyście. Dlatego dwa razy w miesiącu organizujemy wydawanie zup dla biednych. Na razie tylko na tyle nas stać. Raz w tygodniu prowadzimy też stoisko wydające używaną odzież. Co ciekawe, w to też zaangażowana jest osoba niepełnosprawna, poruszająca się o protezach, a czasem na wózku inwalidzkim. To jeszcze jeden dowód, że „nie matura, a chęć szczera robi z ciebie oficera”. Ponadto co tydzień kolportujemy chrześcijańską literaturę.

— Zajmowaliście się też promowaniem krwiodawstwa.

— Oprócz działań standardowych postanowiłem organizować takie szczególne dni, w których przybliżalibyśmy ludziom siebie ― to, kim jesteśmy i co robimy. Jedną z takich inicjatyw było zorganizowanie Dnia Krwi, aby młodzi chrześcijanie, i nie tylko, mogli oddać krew na potrzeby naszych szpitali. Chodziło mi zwłaszcza o krew adwentystów, bo z uwagi na styl życia — niepalenie papierosów i niepicie alkoholu — jest to krew zdrowa, a o taką najtrudniej.

— Czym dla ciebie jest wiara w Chrystusa i Jego dzieło?

— Chrystus to przede wszystkim Jego ofiara na Golgocie. Jest ona tak wielka, że nie można pozwolić, aby się zmarnowała. Wszyscy ludzie powinni o niej usłyszeć, by zrozumieć, co się tam wydarzyło i móc z niej skorzystać. To ważne, bo ― świadomie czy nie ― wszyscy dziś cierpią i jedynie Jezus może pomóc. Naszym zadaniem jest powiedzieć o tym innym, aby Chrystus mógł jak najszybciej powrócić, aby góra Golgoty zmieniła się w górę Pana, na której wszyscy już będziemy bezpieczni i szczęśliwi. Oby to się stało jak najszybciej.

 
Rozmawiał Marek Rakowski

Nowości
Pomyśl, że...
droga.jpg

Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny - Jn 3,16

Sonda
Jak często otrzymujesz odpowiedź na swoje modlitwy?
  
Czy Bóg jest drobiazgowy w oczekiwaniach wobec człowieka?
  
Webdesign Go3.pl