- Masz czterdzieści osiem godzin, by przekazać nam pieniądze, albo zabijemy twojego męża - chrapliwy głos w telefonie brzmiał groźnie. Pod wpływem zderzenia ze światem terroru i rozpaczy rozpłakała się jak dziecko. - To oni! Zabiją go! Wiem, że go zabiją! - płakała nie mogąc się uspokoić, a bliscy i przyjaciele próbowali ją pocieszać. Dwa dni minęły w straszliwym napięciu. Jej mąż zniknął bez śladu.
W takich okolicznościach otwarta groźba, jak na ironię, wydawała się ulgą. Przynajmniej wiedziała, co się dzieje. Jej mąż, sławny chirurg, został porwany. Stał się kolejną ofiarą przemocy szerzącej się w dużych miastach. W ciągu kolejnych dni rodzina pod kierunkiem policji toczyła psychologiczną wojnę z porywaczami. Tydzień później wojna dobiegła do tragicznego końca - zapłacili okup, ale porywacze i tak zabili porwanego. Wiadomość o tej zbrodni wstrząsnęła miastem. W mediach znowu rozgorzała dyskusja nad przywróceniem kary śmierci za tego rodzaju okrutne przestępstwa. Jednak z czasem wszystko wróciło do normy. Zamordowany lekarz stał się kolejnym przypadkiem w archiwum przestępstw, których sprawcy nie zostali wykryci. Choć wszyscy wrócili do swojej codziennej rutyny, Dina nie potrafiła. Porażona rozpaczą i gniewem gasła w oczach jak płomyk dogorywającej świecy. Przestała jeść, nie przyjmowała gości, nie chciała z nikim rozmawiać. Godzinami wpatrywała się w fotografię męża. Pewnego niedzielnego poranka pogrążona w depresji Dina doszła do wniosku, że tylko śmierć może ją uwolnić od cierpienia. Zamknęła drzwi swojej sypialni, włączyła telewizor i maksymalnie podkręciła poziom dźwięku, by zagłuszyć strzał. Gdy ładowała rewolwer, usłyszała, jak ktoś w telewizji mówi spokojnym głosem: „Jeśli myślisz, że śmierć jest jedynym wyjściem z problemów, zaczekaj chwilę i posłuchaj, co mam do powiedzenia. Pan Jezus Chrystus umarł za ciebie na krzyżu na Golgocie. Nie musisz umierać. Wystarczy, że Mu zaufasz. Wiem, że ból, który miażdży twe serce, nie pozwala ci ufać. Gdy patrzysz wokoło, widzisz tylko zdradę, przemoc i niesprawiedliwość. Z ludzkiego punktu widzenia wydaje się, że życie na tym świecie spustoszonym przez grzech nie ma sensu. Jednak jest Ktoś, kto rozumie twój ból. Nie możesz Go zobaczyć ani dotknąć, ale On jest blisko ciebie i wyciąga otwarte ramiona, zapraszając cię do siebie. Odpocznij w Jego objęciach i wypłacz przed Nim to wszystko, co cię zatruwa i niszczy”. Dina odłożyła rewolwer i uklękła głośno szlochając. Powiedziała Bogu o całym swoim cierpieniu. Zanim skończyła się modlić, podniosła oczy do nieba i powiedziała: - Kim Ty jesteś, Panie? Objaw mi siebie. Przybądź do mnie, oświeć moją drogę i naucz mnie jak żyć. Wychodząc z pokoju Dina była odmienioną osobą. Czuła się tak, jakby obudziła się z długiego snu i ujrzała świt nowego, jasnego dnia. Dina zaczęła studiować Biblię z pastorem mieszkającym w pobliżu. Ból, który odczuwała, wypływał nie tylko ze straty męża zamordowanego przez okrutnych bandytów, ale także z obawy, co stało się z nim po śmierci. Dina chciała zrozumieć tajemnicę śmierci. Niektórzy mówili jej, że w chwili śmierci ludzie zgodnie ze swym przeznaczeniem przenoszą się do raju, czyśćca albo piekła i że to uczynki decydują o przeznaczeniu człowieka. Inni twierdzili, że gdy człowiek umiera, ciało ulega rozkładowi, ale duch żyje wiecznie i reinkarnuje się w nowych wcieleniach. Studiując Biblię Dina poszukiwała informacji na temat stanu człowieka po śmierci. Jej oczy zostały otwarte i poznała prawdy, których się nie spodziewała. W świetle biblijnej nauki jej pytania znajdowały odpowiedzi. Pastor, który pomagał Dinie w studiowaniu Biblii, powiedział jej: - Aby zrozumieć, co dzieje się z ludźmi, gdy umierają, najpierw trzeba zrozumieć, jak ludzkość została powołana do życia. Następnie przeczytał z Biblii: - „Ukształtował Pan Bóg człowieka z prochu ziemi i tchnął w nozdrza jego dech życia. Wtedy stał się człowiek istotą żywą” (Rdz 2,7). Ten werset mówi, że człowiek powstał przez połączenie dwóch elementów - „prochu ziemi” i „tchnienia życia”. Zanim Adam otrzymał tchnienie życia, miał w pełni ukształtowany organizm, ale był martwy. Jego mózg nie funkcjonował, serce nie pracowało. Jego mięśnie nie poruszały się, a płuca nie oddychały. Wtedy Bóg tchnął w jego nozdrza tchnienie życia. Jaki był tego efekt? - Adam stał się żywą istotą - odpowiedziała Dina. - Właśnie! - potwierdził pastor. - Gdy podłączy się żarówkę do prądu, żarówka świeci. Jeśli odłączy się ją od prądu, przestaje świecić. Podobnie gdy ciało utworzone z prochu ziemi zawiera tchnienie życia pochodzące od Boga, wtedy żyje. Gdy tchnienie życia odłącza się od ciała, wtedy ciało przestaje żyć i człowiek umiera. - Ale co dzieje się z człowiekiem, gdy umiera? Co stało się z moim mężem? - zapytała Dina niecierpliwie. - Przeczytam ci odpowiedź wprost z Biblii - odpowiedział pastor. - „Wróci się proch do ziemi, tak jak nim był, duch zaś wróci do Boga, który go dał” (Koh 12,7). W tym wersecie Salomon napisał, że gdy człowiek umiera, jego ciało wraca do ziemi. Jest to potwierdzeniem słów samego Boga. Gdy Adam i Ewa zgrzeszyli, Bóg powiedział Adamowi: „Wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz” (Rdz 3,19). - Pastorze, nie mam wątpliwości co do tego, co dzieje się po śmierci z ciałem - przerwała Dina. - Wiadomo, że ciało rozkłada się w ziemi na proch. Problem w tym, co dzieje się z duchem. Dokąd odchodzi duch człowieka? - Salomon mówi, że „duch” czyli tchnienie życia „wraca do Boga, który go dał”. Nie ma nic takiego, jak świadoma dusza istniejąca poza ciałem. Pamiętaj, że człowiek jako żywa, myśląca istota, powstał przez połączenie ciała uczynionego z prochu ziemi z tchnieniem życia. Gdy te elementy zostają rozdzielone, żaden z nich nie posiada jaźni ani uczuć. Gdy duch opuszcza ciało, życie kończy się i osoba umiera, nie istnieje. Oto co Salomon mówi o tym w innym fragmencie: „Wiedzą bowiem żywi, że muszą umrzeć, lecz umarli nic nie wiedzą i już nie ma dla nich żadnej zapłaty, gdyż ich imię idzie w zapomnienie. Zarówno ich miłość, jak ich nienawiść, a także ich gorliwość dawno minęły; i nigdy już nie mają udziału w niczym z tego, co się dzieje pod słońcem” (Koh 9,5-6). Czy to znaczy, że mój mąż nie cierpi ani nie doznaje szczęścia, niczego nie jest świadomy i nic nie czuje? - zapytała Dina. - Tak właśnie uczy Biblia. Dlatego kilka wersetów dalej Salomon napisał: „Na co natknie się twoja ręka, abyś to zrobił, to zrób według swojej możności, bo w krainie umarłych, do której idziesz, nie ma ani działania, ani zamysłów, ani poznania, ani mądrości” (Koh 9,10). Dina nadal miała wątpliwości. - Pastorze, zawsze mówiono mi, że duch nie umiera, tylko się zmienia, a to życie jest tylko wstępem do przyszłego życia. Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to skąd wzięły się takie poglądy? - Ten pogląd ma dość interesujące pochodzenie - odpowiedział pastor. - Opowiadając historię stworzenia Mojżesz napisał, iż Bóg powiadomił Adama, że może spożywać owoce ze wszystkich drzew ogrodu z wyjątkiem jednego. „Ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy tylko zjesz z niego, na pewno umrzesz” [Rdz 2,17]. W następnym rozdziale czytamy, że diabeł wykorzystał węża jako swoje medium, by sprzeciwić się Bożemu ostrzeżeniu i okłamać ludzi: „Na to rzekł wąż do kobiety: Na pewno nie umrzecie” [Rdz 3,4]. Te słowa są pierwszym kłamstwem zapisanym w Biblii. Ewa miała wybrać między zaufaniem Bogu a uwierzeniem wężowi. Bóg powiedział, że jeśli ludzie wybiorą nieposłuszeństwo, umrą. Wróg Boga i człowieka oświadczył coś przeciwnego: „Na pewno nie umrzecie”. - Czy to znaczy, że duch nie jest nieśmiertelny? - zapytała Dina. - Według Biblii nie jest - odpowiedział pastor. - Apostoł Paweł napisał, że Bóg to „jedyny, który ma nieśmiertelność” [1 Tm 6,16]. Jeśli Biblia stwierdza, że tylko Bóg jest nieśmiertelny, możemy być pewni, że ludzie, którzy wierzą, iż ludzki duch żyje po śmierci, wierzą tak dlatego, że nie znają Słowa Bożego. - Ale jeśli ludzie żyją pobożnie na tym świecie, to czy nie jest logiczne, że powinni po śmierci pójść do nieba? - Biblia mówi, że Dawid był człowiekiem według Bożego serca. Jednak w swoim kazaniu w dniu Pięćdziesiątnicy apostoł Piotr oświadczył, że Dawid „umarł i został pogrzebany, a jego grób jest u nas aż po dzień dzisiejszy. (...) Albowiem nie Dawid wstąpił do nieba” (Dz 2,29.34). - To proste, pastorze! - Zawołała Dina. - Skoro Bóg uważał Dawida za swego wiernego sługę, a Dawid po śmierci nie poszedł do nieba, ale nadal spoczywa w grobie, to znaczy, że ludzki duch nie wraca do Boga po śmierci. - Ależ nie, Dino. W Koh 12,7 czytamy, że duch, czyli tchnienie życia, wraca do Boga, który go dał. Jednak nie ma tam mowy o tym, że tylko duch dobrych ludzi wraca do Boga. W tej kwestii nie ma różnicy. Musisz tylko pamiętać, co oznacza słowo „duch” w tym kontekście. Stary Testament został napisany w języku hebrajskim, a słowo „duch” jest tłumaczeniem hebrajskiego słowa ruah, które oznacza „tchnienie” albo „powiew”. Biblia ani słowem nie wskazuje, iż to życiowe „tchnienie” czy „powiew” to świadomy byt mogący egzystować poza ciałem. Dawid napisał: „Umarli nie będą chwalili Pana ani ci, którzy zstępują do krainy milczenia” [Ps 115,17]. Biblia nie sugeruje, że duch to jakaś forma życia, która może egzystować niezależnie od ciała. Przeciwnie, wyraźnie stwierdza, że gdy ludzie umierają, nie mają żadnej świadomości tego, co się dzieje potem. Gdyby Duch wracający do Boga był w stanie świadomie egzystować niezależnie od ciała, to zapewne chwaliłby Boga w Jego obecności. Jednak Dawid mówi, że umarli nie chwalą Boga. Dlaczego? Dlatego, że duch wracający do Boga jest jedynie tchnieniem życia, a nie żadną cząstką ludzkiej świadomości. Dina czuła, jakby przez jej umysł powiało świeże powietrze. Pokój napełnił jej serce na myśl, że jej ukochany mąż nie cierpi ani nie martwi się problemami ludzi na tym świecie. Choć Dina odczuła spokój, nadal cierpiała pod wpływem poczucia straty. Czy straciła swego męża na zawsze? Czy kiedykolwiek jeszcze go ujrzy? * * * Pod wpływem bólu i przygnębienia z powodu utraty bliskich wielu ludzi zwraca się do spirytyzmu, który obiecuje im kontakt z duchami ich zmarłych bliskich. Dina uświadomiła sobie, że wróg Boga, który pojawił się w Edenie i okłamał ludzi, iż nie umrą, czyni teraz wszystko, co w jego mocy, by wpoić to samo kłamstwo. Apostoł Paweł oświadczył, że ten, który posłużył się wężem, by zwieść Ewę i Adama, teraz „przybiera postać anioła światłości” (2 Kor 11,14). Skoro potrafił posłużyć się wężem i potrafi przybierać postać anioła światłości, to czy jakąś trudność może mu sprawiać podszywanie się pod zmarłych ludzi? Co ludzie mogą zrobić z poczuciem straty i osamotnienia? Na jaką nadzieję i pocieszenie mogą liczyć ludzie, którzy podobnie jak Dina tragicznie zostali rozłączeni z ukochanymi? Pastor otworzył Biblię i po raz kolejny przeczytał właściwą odpowiedź. - Dla chrześcijanina śmierć jest tylko snem. Apostoł Jan zapisał ważną rozmowę między Jezusem a Jego uczniami. Jakiś czas po tym, jak Jezus usłyszał o chorobie Łazarza, jednego z Jego wyznawców, powiedział uczniom: „Łazarz, nasz przyjaciel, zasnął; ale idę zbudzić go ze snu. Tedy rzekli uczniowie do niego: Panie! Jeśli zasnął, zdrów będzie. Ale Jezus mówił o jego śmierci; oni zaś myśleli, że mówił o zwykłym śnie. Wtedy to rzekł im Jezus wyraźnie: Łazarz umarł” [J 11,11-14]. Otóż Jezus nazwał śmierć Łazarza „snem”. W Biblii nie jest to odosobniony przypadek. W całym Piśmie Świętym śmierć jest porównana do snu ponad pięćdziesiąt razy. Na przykład, Dawid modlił się: „Wejrzyj! Wysłuchaj mnie, Panie, Boże mój! Rozjaśnij oczy moje, abym nie zasnął snem śmierci!” [Ps 13,3]. Śmierć jest jak sen. Dlaczego nie boimy się zasnąć? Bo wiemy, że obudzimy się rankiem. W świetle tego pomyśl o tej Bożej obietnicy: „Nie dziwcie się temu, gdyż nadchodzi godzina, kiedy wszyscy w grobach usłyszą głos jego; i wyjdą” [J 5,28-29]. Zmartwychwstanie, o którym mówił Jezus, to dopełnienie Bożej odpowiedzi na problem śmierci. Jest to rozwiązanie cierpień tych, którzy utracili ukochanych i musieli znosić rozłąkę z nimi. Apostoł Paweł potwierdził tę obietnicę. Do chrześcijan w Tesalonice napisał: „A nie chcemy, bracia, abyście byli w niepewności co do tych, którzy zasnęli, abyście się nie smucili, jak drudzy, którzy nie mają nadziei. Albowiem jak wierzymy, że Jezus umarł i zmartwychwstał, tak też wierzymy, że Bóg przez Jezusa przywiedzie z nim tych, którzy zasnęli. (...) Gdyż sam Pan na dany rozkaz, na głos archanioła i trąby Bożej zstąpi z nieba; wtedy najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie” (1 Tes 4,13-14.16). Ten ostatni fragment zupełnie rozjaśnił całą kwestię w umyśle Diny. Teraz wszystko było dla niej jasne. Nie było więcej wątpliwości. Biblia wyjaśniła jej zupełnie tajemnicę śmierci. Nie miała dłużej powodu trwać w przygnębieniu i niepewności, codziennie zadając sobie pytanie, gdzie jest jej ukochany mąż i drżąc, czy może został potępiony i cierpi męki w piekle. Obietnica przekazana przez apostoła Pawła była jasna, więc chrześcijanie nie muszą się smucić, jak ci, którzy nie mają nadziei. Gdy ci, którzy nie mają nadziei, tracą bliskich, prowadzi ich to do szaleństwa, depresji, a nierzadko nawet samobójstwa. Ci, którzy mają nadzieję, reagują inaczej. Owszem, opłakują stratę i odczuwają smutek z powodu rozłąki, ale mają pewność, że gdy Jezus przyjdzie powtórnie, zbudzi ich ukochanych ze snu śmierci do wiecznego życia. Gdy przyszła pora deszczowa i ziemia zazieleniła się trawą, a kwiaty zakwitły, Dina także czuła się tak, jakby zbudziła się ze snu. Nigdy wcześniej nie cieszyła się tak życiem. Biblia odpowiedziała na wiele jej pytań, które dręczyły ją od dawna. Teraz życie nabrało dla niej sensu. Wiedziała, skąd pochodzi i dokąd zmierza, więc postanowiła przyjąć chrzest idąc za przykładem i nakazem Jezusa. * * * Mroźna zima w brazylijskiej Kurytybie właśnie zaczynała się kończyć. Słońce świeciło coraz mocniej oznajmiając nadejście wiosny niosącej nowe życie. Sandra zdjęła płaszcz i usiadła na trawniku przed uniwersytetem, w którym studiowała. Jednak jej smutny wyraz twarzy nie pasował do jasnego, pogodnego dnia. Jej serce krwawiło na myśl o śmierci jej ojca. Bardzo go kochała, więc ta strata bolała ją dotkliwie. Jednak jeszcze bardziej bolała ją świadomość, że jej matka, Dina, nie radzi sobie z traumatycznym przeżyciem i pogrąża się w mroku depresji. - Co słychać, kotku? - głos Henryego, jej kolegi z roku, wyrwał ją z zamyślenia. - Jakoś się trzymam - odpowiedziała Sandra powoli, z niechęcią, jakby pod przymusem. - Mam dla ciebie zaproszenie. Dzisiaj wieczorem w Crystal Palace odbędzie się seminarium poświęcone tajemnicy cierpienia. Chciałbym, żebyś wybrała się tam ze mną. Myślę, że bardzo by ci się to przydało. Sandra nie była pewna, czy chce pójść. Tak wiele pytań cisnęło się jej do głowy. Jeśli naprawdę istnieje miłujący Bog i jeśli naprawdę troszczy się o tych, których stworzył, to dlaczego nie zrobił coś, by uwolnić jej ojca z rąk porywaczy? Jej ojciec był dobrym człowiekiem. Jako lekarz uratował życie wielu ludzi. Nie zasłużył na taką okrutną śmierć. Sandra pragnęła zrozumieć tajemnicę cierpienia, więc postanowiła przyjąć zaproszenie. Gdy program się rozpoczął, muzyka poruszyła serce Sandry. Słowa pieśni mówiły o nadziei, bezpieczeństwie, zwycięstwie pomimo trudów życia. Gdy ewangelista rozpoczął wykład, najpierw otworzył Biblię. - Nie przyszliście tu, by słuchać moich słów - powiedział. - Jestem pewien, że chcecie usłyszeć przesłanie od Boga, zatem otwórzmy Pismo Święte. Ta postawa zrobiła duże wrażenie na Sandrze. Od śmierci ojca słyszała wiele od różnych ludzi. Wszyscy oni próbowali ją pocieszać, ale nic z tego, co mówili, nie mogło uleczyć straszliwej rany w jej sercu. Ewangelista przeczytał fragment z Księgi Psalmów: „Bóg jest ucieczką i siłą naszą, pomocą w utrapieniach najpewniejszą” (Ps 46,2), a potem powiedział: - Słuchajcie uważnie tej Bożej obietnicy. Bóg nie obiecuje, że na tym świecie nie będziecie mieli problemów. Zapewnia was jednak, że pośród tych problemów On będzie waszą ucieczką, waszą siłą, waszą pomocą. Przyjaciele, być może właśnie w tej chwili zmagacie się z cierpieniem w dolinie śmierci. Czujecie się wyczerpani i jesteście bliscy załamania. Ciężar cierpienia jest tak wielki, iż miażdży wasze serce. Jednak na imię Jezusa proszę was, byście udali się do Niego. Przynieście Mu wasz ból i łzy. Przynieście Mu smutek serca. Ukryjcie się w Jego ramionach. Zanim odejdziecie stąd dzisiaj, powierzcie swój los Jezusowi. Pod koniec kazania ewangelista zaprosił tych, którzy pragną powierzyć swoje życie Jezusowi, by podeszli do przodu sali i wzięli udział w szczególnej modlitwie. Gdy wiele osób wstawało i podchodziło do ewangelisty, młoda dziewczyna śpiewała pieśń o cierpieniu, jakie dotyka ludzi w tym świecie. Słowa pieśni mówiły o tym, że czasami ból skłania nas, byśmy uchwycili się ręki Boga wyciągniętej do nas. Pieśń zakończyła się obietnicą, że pewnego dnia smutek się skończy, a Jezus otrze nasze łzy. Te słowa wycisnęły łzy z oczu Sandry. Postanowiła, że musi oddać swoją przyszłość w ręce Jezusa, więc wstała i poszła do przodu. Gdy ewangelista zaczął się modlić, wydawało się jej, że wypowiada jej własne myśli. Łzy obficie płynęły jej po policzkach zmywając ból, który tak długo ją męczył. Gdy wieczorem wróciła do akademika, zasnęła czując pokój w sercu po raz pierwszy od tragicznej śmierci ojca. * * * Nastał grudzień, a Campo Grande, gdzie mieszkała Dina, tonęło w kolorach. Wszędzie rozbrzmiewały dźwięki bożonarodzeniowych kolęd. Sklepy kusiły klientów świątecznymi promocjami. Dla wielu nastał czas kupowania prezentów pod choinkę. Dina tym razem nie planowała zakupów. Tak wiele wydarzyło się w mijającym roku - śmierć męża, straszliwa depresja, niedoszła próba samobójcza, a wreszcie niespodziewane poznanie Jezusa i biblijnej prawdy. Teraz Dina przygotowywała się do chrztu. Jednak w głębi serca chowała obawę. Rozmyślała o tym, jak jej córka Sandra zareaguje na wieść o jej chrzcie. Sandra mieszkała w Kurytybie, tysiąc kilometrów od Campo Grande. Często telefonowały do siebie, ale ostatnio nie mówiły o tym, co dzieje się w ich życiu. Sandra bardzo kochała ojca, więc Dina zdawała sobie sprawę, że choć jej mąż nie żyje, Sandra nadal szanuje zwyczaje, które pozostawił jako dziedzictwo swojej rodzinie. Dina była pewna, że gdy powie Sandrze, iż zamierza przyjąć chrzest, córka uzna to za zdradę wobec pamięci ojca. Wiedziała, że jej córka także bardzo cierpi, więc nie chciała jej niepokoić. Jednak Dina nie chciała zaczynać nowego życia bez przyjęcia chrztu jako widzialnego świadectwa nowonarodzenia, które przeżyła. Uznała wreszcie, że musi poinformować córkę o tej ważnej decyzji. Tak więc po wielu modlitwach Dina zebrała się na odwagę i zatelefonowała do córki. - Sandro, kochana, to ja, mama. Sandra ucieszyła się słysząc głos matki. Bardzo martwiła się o nią. Wiedziała, że matka cierpi z powodu depresji. - Cześć mamusiu! Jak się masz? - Dobrze, córeczko. Dzwonię do ciebie, bo chcę ci powiedzieć coś bardzo ważne i liczę, że mnie zrozumiesz. - Oczywiście, mamo. Co to takiego? - Po pierwsze, musisz mi obiecać, że bez względu na wszystko, co usłyszysz, uszanujesz moją decyzję i pogodzisz się z nią. - Mamo, nie strasz mnie. Co się dzieje? - Nic strasznego, kochana. Obiecaj mi tylko, że postarasz się mnie zrozumieć. Sandra pomyślała, że mama w jakiś sposób dowiedziała się, iż jej córka przyjęła Jezusa, studiuje Biblię i przygotowuje się do chrztu. Sama zwlekała z powiedzeniem o tym matce, gdyż obawiała się jej reakcji. Teraz wydało się jej, że matka wie wszystko od kogoś innego. - Mamusiu najdroższa, wybacz mi, proszę - powiedziała Sandra. - Chciałam ci powiedzieć, ale nie wiedziałam, jak to zrobić, żeby cię nie zdenerwować. - A o czym ty mówisz, kochana? - Mamusiu, wysłuchaj mnie, proszę! Nie chciałam cię urazić ze względu na pamięć taty. Jakiś czas temu trafiłam przypadkiem na seminarium pastora Bullóna. Przyjęłam Jezusa i wkrótce zostanę ochrzczona. Oczywiście nie musisz tego rozumieć. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że bardzo cię kocham i mam nadzieję, że nawet jeśli nie rozumiesz mojej decyzji, okażesz mi zaufanie. Dina zaczęła płakać. Sandra poczuła, jak serce się jej ścisnęło z przerażenia. - Mamusiu, proszę, przebacz mi. Błagam cię. Naprawdę nie chciałam cię zranić. Przez dłuższą chwilę Dina nie mogła odzyskać głosu. Wreszcie opanowała się i powiedziała: - Sandro, kochana, nie jestem zdenerwowana. Jestem bardzo szczęśliwa! W najgorszej chwili mojego życia usłyszałam pastora Bullóna w telewizji i ja także powierzyłam moje życie Jezusowi i postanowiłam przyjąć chrzest! Sandra nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. W pierwszej chwili nie wiedziała, czy to prawda, czy może jej się to śni. W swojej łasce Bóg w tajemniczy, wspaniały sposób pokierował nią i jej matką. Następnego dnia Dina w Campo Grande i Sandra w Kurytybie weszły do wody, by przypieczętować swoje przymierze miłości z Jezusem Chrystusem. * * * Tysiące osób uczestniczyły w zjeździe Kościoła w górach Atibaia w pobliżu Sao Paulo. Pastor wskazał mi kobietę i powiedział: - To ona. Podczas przerwy podszedłem do niej. Rozpoznała mnie i uściskała serdecznie. W jej powitaniu było wiele emocji. W jej oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Jednak na jej twarzy nie było już wyrazu cierpienia. Jej twarz jaśniała pokojem płynącym z poznania Jezusa i zaufania Mu. Była ona kolejnym dowodem, że miłość Boża czyni cuda w życiu tych, którzy jej zawierzyli. To była Dina. Świadectwo pochodzi z książki A.Bullon, Gdy życie nabiera sensu, Nowe Spojrzenie, Warszawa 2010.
|